wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział VIII

                Przeszywające zimo i dziwnie oślepiające światło. Nie do końca wiedziałam co się dzieje, ale byłam na wielkiej polanie. Polanie, na której często bywałam z dziadkami w dzieciństwie. W oddali widziałam kilka szczytów górskich, na które zawsze chciałam się wspiąć. Tuż koło mnie była woda, nie byłam pewna, czy jest to rzeka, czy tylko jezioro, ponieważ było w niej coś dziwnego. Woda stykała się na horyzoncie z błękitnym niebem, zacierając granice między sobą, co dawało złudzenie, jakby była to jedna, wielka lazurowa plama, bez żadnych linii podziału. Nade mną było piękne słońce, którego rozgrzane promienie odbijały się w wodzie. Pomimo to miałam gęsią skórkę i nie wiedziałam, dlaczego jest w sukni balowej, której wcześniej nie widziałam na oczy. Wszystko było za lekką mgłą, jakby to był sen.
                Byłam zdezorientowana co ja tu robię i dlaczego tutaj jestem, właściwie to gdzie ja jestem? To miejsce było jakby znajome, ale z drugiej strony całkiem obce. Jedyne co pamiętam to, gdy wsiadaliśmy do samochodu Lukasa. Dlaczego u licha nagle znalazłam się na jakieś opuszczonej polanie? I dlaczego tu jest tak strasznie zimno?
                Zaczęłam się rozglądać, ale nagle tuż przede mną, znikąd wyrosła postać. W pierwszej chwili się przestraszyłam, ponieważ ta osoba nie miała twarzy. Zamiast niej była jedna, wielka, czarna, rozmyta plama. Chciałam krzyknąć, ale mój głos ugrzązł mi w gardle i nie byłam wstanie wypowiedzieć, ani wykrzyczeć żadnego słowa.
                Wszystko powoli traciło swój sens. Nie żeby od początku go miał, ale to wszystko było coraz dziwniejsze. Byłam przekonana, że to jakiś pokręcony sen, ale nie pamiętam, żebym się kładła. Nie pamiętam niczego. Czułam się jak w ukrytej kamerze, nie miałam tylko pojęcia, jak ja się tu znalazłam?
                Z każdą sekundą oblicze postaci przede mną, stawało się coraz bardziej wyraźne. Z czarnej plamy wyłoniły się rysy ludzkiej twarzy.
                Stałam jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć, gdy nagle rozpoznałam postać. Wiedziałam, że to jest to jedno z marzeń sennych, które wygląda bardzo realistycznie. Miałam przed sobą Stilesa, który parzył na mnie swoimi, wielkimi brązowymi oczami. Wyglądał tak, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale uporczywie milczał.
                - Gdzie jesteśmy? - z trudem zadałam to pytanie. Miałam ich więcej, ale tylko to byłam wstanie wypowiedzieć na głos.
                Niestety Stiles pokręcił przecząco głową i nie miał chyba zamiaru mi odpowiadać. Po chwili wyciągnął do mnie rękę i chciał chyba, żebym poszła za nim. Jednak z każdym jego krokiem rozpływał się jak mgła. Patrzyłam jak po paru sekundach zastała już tylko szara smuga.
                Zaczęłam się rozglądać dookoła, ale piękna polana zmieniła się w zgliszcza, jakby po niej przeszedł wielki ogień. Czysta woda z jeziora zamieniła się w czarne, śmierdzące bagno.
                Ten dziwny sen zaczął zamieniać się w przerażający koszmar, z którego nie wiedziałam, jak mam się wydostać.
                Zaczęłam biec, co sił w nogach. Nie byłam pewna przed czym uciekam, ale gdy tylko odzyskałam czucie w nogach, musiałam coś z tym zrobić. Mój wewnętrzny głos podpowiadał mi, że to jest najrozsądniejsza rzecz w tej chwili.
                Nie zauważyłam, gdy nagle wbiegłam do ciemnego lasu, który wyglądał przerażająco. Wszędzie były bardzo wysokie drzewa, które nie przepuszczały promieni słonecznych. W oddali było słychać pukanie dzięcioła i odgłosy dzikiego zwierzęcia za krzakami. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale nagle potknęłam się o konar wystający z gleby. Runęłam na ziemie jak długa. Nie mogłam się podnieść, a coś czyhało niedaleko mnie. Czułam na sobie parę oczu przyglądającą mi się z krzaków. Byłam przygotowana na najgorsze. Zasłoniłam rękami głowę i czekałam na atak. Jednak ku mojemu zaskoczeniu z krzaków zamiast wielkiego, dzikiego zwierzęcia wyszedł mały, biały ptak.
                Całkowicie zbita z tropu z wielkim trudem podniosłam się z ziemi. Ptak nie ruszał się, był cały czas w jednym miejscu. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani czego mam się spodziewać. Najmądrzejszym pomysłem byłoby uciekać  stamtąd jak najdalej, ponieważ w tych krzakach może czaić się coś więcej niż tylko mały, przeuroczy ptaszek, ale nie mogłam. Coś ciągnęło mnie w jego stronę. Chciałam go tylko podnieść i pogłaskać, jednak gdy zrobiłam krok w jego stronę on przestraszył się i odleciał. Zostało po nim tylko piórko. Zwyczajne białe pióro, ale miałam nieodparte wrażenie, że jest w nim coś wyjątkowego i na pewno gdzieś już widziałam identyczne, tylko nie mogłam przypomnieć sobie gdzie.
                Nagle poczułam ogromny ból przeszywający całe moje ciało. Nie wiedziałam co się dzieje, ale chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś mi pomógł, ale mój głos zawiódł mnie ponownie. Poza tym na tej polanie nie było żywej duszy i krzyczenie było bezcelowe.
               
                - Avery, słyszysz mnie? - głos dobiegał do mnie z daleka, z bardzo daleka. Nie miałam siły podnieść powiek, żeby zobaczyć skąd dobiega ten dźwięk. Musiałam stracić na chwilę przytomność, ale ból nie ustępował.
                - Avery, słyszysz mnie? - głos powtórzył pytanie, tylko znacznie głośniej. Mój ból głowy nasilał się z każdą sekundą, a wiedziałam, że głos nie da za wygraną. Przezwyciężając ból lekko pokiwałam głową. Ostatkiem sił starałam się otworzyć oczy. Przy drugiej próbie udało mi się, jednak nie trwało to zbyt długo. Światła w pomieszczeniu, w którym się znalazłam oślepiły mnie i zmusiły do ponownego zamknięcia powiek.
                - Chyba otworzyła oczy! - ktoś powiedział z wielkim entuzjazmem. Głos był znajomy, ale niestety nie byłam w stanie stwierdzić do kogo należy.
                Ponowiłam próbę podniesienia niewiarygodnie ciężkich powiek, tym razem z większym skutkiem. Światło za drugim razem nie zaskoczyło mnie tak bardzo i moje oczy powoli się do niego przyzwyczajały. Gdy z konturów, które ujrzałam za pierwszym razem zaczęły wyłaniać się postacie przypominające ludzi. Zauważyłam mężczyznę w białym kitlu i kilka kobiet w białych strojach. Wszyscy krążyli wokół łóżka, na którym leżałam. Próbowałam sobie przypomnieć jak ja się tu znalazłam i co się ze mną działo, ale bez rezultatów.
                - Avery? Jesteś w szpitalu, już wszystko w porządku - lekarz, który stał nade mną zaczął mi świecić latarką po oczach.
                - Odruchy prawidłowe - powiedział w stronę pielęgniarki, a ta zapisała coś na kartce - możecie poprosić rodzinę.
                Lekko obróciłam głowę w kierunku drzwi, którymi wyszła jedna z pielęgniarek, a za nią lekarz jednak ból był zbyt duży i wróciłam do pierwotnej pozycji.
                - Spokojnie, nie rób gwałtownych ruchów - pielęgniarka poprawiła mi poduszkę.
                - Avery! Jak się czujesz? - poznałam ten głos - mama
                - Dobrze - pokiwałam lekko głową i chciałam się podnieść na łokciach, żeby pokazać, że wszystko jest ze mną w porządku, ale niestety przeceniłam moje możliwości. Skrzywiłam się z bólu, który przeszył całe moje ciało.
                - Prosiłam, żadnych gwałtownych ruchów - pielęgniarka przeszyła mnie wzrokiem i podeszła do kroplówki, stojącej przy łóżku - podam ci leki przeciwbólowe, powinny zaraz pomóc.
                - Dziękuję - wybełkotałam, ponieważ nie miałam siły nawet wypowiedzieć kilku słów.
                - Dzięki Bogu, Avery już wszystko w porządku - głos mamy był bardzo zatroskany. Na jej twarzy malowało się zmęczenie.
                Wiedziałam już, że znajduję się w szpitalu, ale dlaczego? Co się stało? Mam jedną wielką czarną dziurę, pamiętam, że byliśmy w domu Nory, a teraz jestem tutaj.
                - Co się stało? - spytałam ostatkiem sił mamy, a w tym momencie do sali wszedł tata.
                - Miałaś wypadek samochodowy kochanie - mama powiedziała z przejęciem.
                - Pamiętasz co się wydarzyło? - zapytał tata.
                Pokręciłam przecząco głową. Wypadek samochodowy? Ale jak, przecież ja nie mam prawa jazdy ani nawet samochodu. Miałam wrócić od Nory autobusem, ale zaraz, miałam wrócić z kimś. Ale z kim? Czarna dziura, nic nie pamiętam.
                - Ave, wszystko ok? - zapytał tata.
                Chciałam już pokiwać głową, gdy nagle przypomniałam sobie - Madison. Ona była ze mną. Ciśnienie mi gwałtownie podskoczyło i od razu chciałam wiedzieć co się z nią stało.
                - Madi... - powiedziałam, prawie bezgłośnie.
                - Spokojnie Ave, z Madison jest wszystko w porządku, ma tylko złamaną rękę. Już założyli jej gips. Przyjdzie do ciebie niedługo, kazałam jej iść do domu odpocząć, ponieważ siedziała przy tobie całą noc.
                - Całą noc? Jaki dzisiaj jest dzień? - zapytałam lekko zdezorientowana.
                - Poniedziałek kochanie - mama powiedziała łagodnie i pogłaskała mnie po głowie.
                - Ale jak to? - impreza u Nory skończyła się w niedziele nad ranem, to co ja robiłam przez resztę dnia? Co się ze mną działo?
                - Wczoraj z rana przywieźli cię tutaj, miałaś krwotok wewnętrzny i musieli cię operować.
                - Operować? - zapytałam i lekko syknęłam z bólu próbując podeprzeć się na łokciach.
                - Tak, ale już wszystko w porządku, były małe momenty grozy, ale teraz wszystko już jest w normie.
                - Jakie momenty grozy? - zapytałam z lekkim przerażeniem.
                - Twoje serce przestało bić na trzy minuty, byłaś w stanie tak zwanej śmierci klinicznej.
                Mama mówiła coś jeszcze, ale nie bardzo docierały do mnie jej słowa. Zaczęłam się zastanawiać nad tym co mi powiedziała - śmierć kliniczna. Kiedyś o tym słyszałam zanikają wszystkie widoczne oznaki życia organizmu między innymi bicie serca, akcja oddechowa, czy krążenie krwi.
                To znaczy, że przez trzy minuty byłam martwa. Było to dziwne uczucia, próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek z przed, po jak i z samego wypadku. Jak na razie udało mi się dojść do tego, że jechałam z Madi samochodem, ale kto kierował? Na pewno, ani nie ja, ani ona, więc kto?
                - Avery słyszysz mnie? - mama wyrwała mnie z zamyślenia. Nie wiedziałam, o czym mówiła. Pokiwałam głową na znak, że słyszę.
                - Dajmy jej trochę odpocząć - tata położył rękę na plecach mamy - miała za sobą dużo ciężkich wrażeń.
                - Dobrze - mama powiedziała w kierunku taty z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. Musiała tu siedzieć całą noc.
                 - Ktoś chce cię widzieć - tata powiedział otwierając drzwi.
                Lukas.
                Wszystko po woli do mnie wracało. To on kierował, jechaliśmy jego samochodem. Chciał nas odwieźć do domu.
                - Avery - Lukas wszedł do sali zamykając za rodzicami drzwi - jak się czujesz?
                - Już trochę lepiej - powiedziałam tylko lekko naginając prawdę - a co z tobą? Nic ci się nie stało?
                - Nie, tylko kilka siniaków - powiedział uśmiechając się do mnie.
                Byłam szczęśliwa, że ani Lukasowi, ani Madison nic się nie stało. Jednak zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że im prawie nic nie jest, a ja przez trzy minuty byłam martwa. I jak w ogóle doszło do wypadku?
                - Pamiętasz co się stało? - Lukas zadał mi pytanie, które już kilkakrotnie słyszałam i na pewno jeszcze nie raz usłyszę.
                - Pamiętam, że miałeś nas odwieźć do domu, a teraz jestem tutaj.
                - Nie pamiętasz jak szarpnęłaś kierownicą i wpadliśmy w poślizg?
                - Co? - nie wiedziałam o czym on mówi, przecież to niemożliwe.
                - Krzyknęłaś uważaj i szarpnęłaś kierownicą, później straciłem panowanie nad nią. Skręciliśmy na przeciwny pas, na którym jechał samochód. Uderzył w nas.
                - Ale to nie możliwe, po co miałam szarpać kierownicą? - nie mogłam sobie niczego przypomnieć, a jego wersja była bardzo dziwna.
                - Próbowałem wydostać cię z samochodu, ale cały czas powtarzałaś jedno imię...
                - Stiles - dokończyłam za niego.
                Wszystko stanęło mi przed oczami, jak bym była na filmie w kinie. Siedzę w samochodzie, Lukas obok, prowadzi, muzyka leci z radia. Nagle na drodze stanął on. Pojawił się znikąd. Stiles. Nie chciałam w niego wjechać , szarpnęłam kierownicą, żeby go ominąć. Jednak nawierzchnia była bardzo śliska i Lukas stracił panowanie nad kierownicą. Później już tylko huk i przeszywający całe ciało ból.
                - Pamiętam - powiedziałam cicho.
                Lukas coś powiedział, ale znowu moje myśli uciekły i nie dały mi się skupić na słowach.  Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że moje dziwne urojenia doprowadziły mnie do takiego stanu. Leżę w szpitalu, cała poobijana i obolała, Powinnam komuś powiedzieć, może zgłosić się do specjalisty. Halucynacje nie są normalną rzeczą.
                - Ave? - Lukas zapytał z troską, a ja znowu nie miałam pojęcia o czym on mówił. Za dużo dzisiaj odlatywałam.
                - Tak? - spytałam.
                - Wszystko ok? - popatrzył na mnie jak bym była z kosmosu. Coś musiało być nie tak. Maszyna stojąca przy moim łóżku zaczęła piszczeć .
                - Tak - powiedziałam, ale poczułam coś dziwnego. Zrobiło mi się strasznie zimo i czułam jakbym nagle traciła przytomność - jednak chyba nie. Zawołaj pielęgniarkę.
                Lukas wybiegł z sali, a ja nie wiedziałam co się dzieje.  Sala była coraz dalej, a maszyna była coraz głośniejsza.


                Znowu odpływam. 

9 komentarzy:

  1. Eeej, to się robi coraz lepsze! Robisz mniej błędów, za co gratuluję :). No, i zaczynają się wątki nie do końca obyczajowe :D. Strasznie podoba mi się opis tego snu, wizji czy co ona tam miała na początku. I jeszcze ten cały Stiles... Huh, pisz szybciej!
    Powychwalam dziś na rowerach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity jest ten opis na początku. Bardzo mi się podoba.
    Świetny rozdział i życzę dużo weny ;)

    francuski-w-moim-zyciu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O miłości, przyjaźni i kłamstwie.
    Zapraszam na nowe opowiadanie: http://gra-w-klamstwa.blogspot.nl/
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy następny rozdział?
    Jeszcze nie czytałam czegoś takiego. Opisujesz to cholernie realistycznie. Zazdroszczę :33
    W każdym razie:
    Mój niepokój narasta. Co z Ave? Co jej jest? (to, że ogl Dr House' a nie sprawia, że jestem przez to dużo mądrzejsza xD). I o co chodzi z tą polaną?
    Liczę, że rozdział pojawi się szybko :3
    A tymczasem zapraszam do Sb na Powiew i Opowieści :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj
    Czy chciałabyś trafić do mojej kolejki na http://wspolnymi-silami.blogspot.com ?
    Poproszę o odpowiedź na mojej podstronie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajny rozdział. Miło się czyta. Oby tak dalej. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowicie realistyczne opisy. Bardzo przyjemnie się takie coś czyta.

    OdpowiedzUsuń