wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział VIII

                Przeszywające zimo i dziwnie oślepiające światło. Nie do końca wiedziałam co się dzieje, ale byłam na wielkiej polanie. Polanie, na której często bywałam z dziadkami w dzieciństwie. W oddali widziałam kilka szczytów górskich, na które zawsze chciałam się wspiąć. Tuż koło mnie była woda, nie byłam pewna, czy jest to rzeka, czy tylko jezioro, ponieważ było w niej coś dziwnego. Woda stykała się na horyzoncie z błękitnym niebem, zacierając granice między sobą, co dawało złudzenie, jakby była to jedna, wielka lazurowa plama, bez żadnych linii podziału. Nade mną było piękne słońce, którego rozgrzane promienie odbijały się w wodzie. Pomimo to miałam gęsią skórkę i nie wiedziałam, dlaczego jest w sukni balowej, której wcześniej nie widziałam na oczy. Wszystko było za lekką mgłą, jakby to był sen.
                Byłam zdezorientowana co ja tu robię i dlaczego tutaj jestem, właściwie to gdzie ja jestem? To miejsce było jakby znajome, ale z drugiej strony całkiem obce. Jedyne co pamiętam to, gdy wsiadaliśmy do samochodu Lukasa. Dlaczego u licha nagle znalazłam się na jakieś opuszczonej polanie? I dlaczego tu jest tak strasznie zimno?
                Zaczęłam się rozglądać, ale nagle tuż przede mną, znikąd wyrosła postać. W pierwszej chwili się przestraszyłam, ponieważ ta osoba nie miała twarzy. Zamiast niej była jedna, wielka, czarna, rozmyta plama. Chciałam krzyknąć, ale mój głos ugrzązł mi w gardle i nie byłam wstanie wypowiedzieć, ani wykrzyczeć żadnego słowa.
                Wszystko powoli traciło swój sens. Nie żeby od początku go miał, ale to wszystko było coraz dziwniejsze. Byłam przekonana, że to jakiś pokręcony sen, ale nie pamiętam, żebym się kładła. Nie pamiętam niczego. Czułam się jak w ukrytej kamerze, nie miałam tylko pojęcia, jak ja się tu znalazłam?
                Z każdą sekundą oblicze postaci przede mną, stawało się coraz bardziej wyraźne. Z czarnej plamy wyłoniły się rysy ludzkiej twarzy.
                Stałam jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć, gdy nagle rozpoznałam postać. Wiedziałam, że to jest to jedno z marzeń sennych, które wygląda bardzo realistycznie. Miałam przed sobą Stilesa, który parzył na mnie swoimi, wielkimi brązowymi oczami. Wyglądał tak, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale uporczywie milczał.
                - Gdzie jesteśmy? - z trudem zadałam to pytanie. Miałam ich więcej, ale tylko to byłam wstanie wypowiedzieć na głos.
                Niestety Stiles pokręcił przecząco głową i nie miał chyba zamiaru mi odpowiadać. Po chwili wyciągnął do mnie rękę i chciał chyba, żebym poszła za nim. Jednak z każdym jego krokiem rozpływał się jak mgła. Patrzyłam jak po paru sekundach zastała już tylko szara smuga.
                Zaczęłam się rozglądać dookoła, ale piękna polana zmieniła się w zgliszcza, jakby po niej przeszedł wielki ogień. Czysta woda z jeziora zamieniła się w czarne, śmierdzące bagno.
                Ten dziwny sen zaczął zamieniać się w przerażający koszmar, z którego nie wiedziałam, jak mam się wydostać.
                Zaczęłam biec, co sił w nogach. Nie byłam pewna przed czym uciekam, ale gdy tylko odzyskałam czucie w nogach, musiałam coś z tym zrobić. Mój wewnętrzny głos podpowiadał mi, że to jest najrozsądniejsza rzecz w tej chwili.
                Nie zauważyłam, gdy nagle wbiegłam do ciemnego lasu, który wyglądał przerażająco. Wszędzie były bardzo wysokie drzewa, które nie przepuszczały promieni słonecznych. W oddali było słychać pukanie dzięcioła i odgłosy dzikiego zwierzęcia za krzakami. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale nagle potknęłam się o konar wystający z gleby. Runęłam na ziemie jak długa. Nie mogłam się podnieść, a coś czyhało niedaleko mnie. Czułam na sobie parę oczu przyglądającą mi się z krzaków. Byłam przygotowana na najgorsze. Zasłoniłam rękami głowę i czekałam na atak. Jednak ku mojemu zaskoczeniu z krzaków zamiast wielkiego, dzikiego zwierzęcia wyszedł mały, biały ptak.
                Całkowicie zbita z tropu z wielkim trudem podniosłam się z ziemi. Ptak nie ruszał się, był cały czas w jednym miejscu. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani czego mam się spodziewać. Najmądrzejszym pomysłem byłoby uciekać  stamtąd jak najdalej, ponieważ w tych krzakach może czaić się coś więcej niż tylko mały, przeuroczy ptaszek, ale nie mogłam. Coś ciągnęło mnie w jego stronę. Chciałam go tylko podnieść i pogłaskać, jednak gdy zrobiłam krok w jego stronę on przestraszył się i odleciał. Zostało po nim tylko piórko. Zwyczajne białe pióro, ale miałam nieodparte wrażenie, że jest w nim coś wyjątkowego i na pewno gdzieś już widziałam identyczne, tylko nie mogłam przypomnieć sobie gdzie.
                Nagle poczułam ogromny ból przeszywający całe moje ciało. Nie wiedziałam co się dzieje, ale chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś mi pomógł, ale mój głos zawiódł mnie ponownie. Poza tym na tej polanie nie było żywej duszy i krzyczenie było bezcelowe.
               
                - Avery, słyszysz mnie? - głos dobiegał do mnie z daleka, z bardzo daleka. Nie miałam siły podnieść powiek, żeby zobaczyć skąd dobiega ten dźwięk. Musiałam stracić na chwilę przytomność, ale ból nie ustępował.
                - Avery, słyszysz mnie? - głos powtórzył pytanie, tylko znacznie głośniej. Mój ból głowy nasilał się z każdą sekundą, a wiedziałam, że głos nie da za wygraną. Przezwyciężając ból lekko pokiwałam głową. Ostatkiem sił starałam się otworzyć oczy. Przy drugiej próbie udało mi się, jednak nie trwało to zbyt długo. Światła w pomieszczeniu, w którym się znalazłam oślepiły mnie i zmusiły do ponownego zamknięcia powiek.
                - Chyba otworzyła oczy! - ktoś powiedział z wielkim entuzjazmem. Głos był znajomy, ale niestety nie byłam w stanie stwierdzić do kogo należy.
                Ponowiłam próbę podniesienia niewiarygodnie ciężkich powiek, tym razem z większym skutkiem. Światło za drugim razem nie zaskoczyło mnie tak bardzo i moje oczy powoli się do niego przyzwyczajały. Gdy z konturów, które ujrzałam za pierwszym razem zaczęły wyłaniać się postacie przypominające ludzi. Zauważyłam mężczyznę w białym kitlu i kilka kobiet w białych strojach. Wszyscy krążyli wokół łóżka, na którym leżałam. Próbowałam sobie przypomnieć jak ja się tu znalazłam i co się ze mną działo, ale bez rezultatów.
                - Avery? Jesteś w szpitalu, już wszystko w porządku - lekarz, który stał nade mną zaczął mi świecić latarką po oczach.
                - Odruchy prawidłowe - powiedział w stronę pielęgniarki, a ta zapisała coś na kartce - możecie poprosić rodzinę.
                Lekko obróciłam głowę w kierunku drzwi, którymi wyszła jedna z pielęgniarek, a za nią lekarz jednak ból był zbyt duży i wróciłam do pierwotnej pozycji.
                - Spokojnie, nie rób gwałtownych ruchów - pielęgniarka poprawiła mi poduszkę.
                - Avery! Jak się czujesz? - poznałam ten głos - mama
                - Dobrze - pokiwałam lekko głową i chciałam się podnieść na łokciach, żeby pokazać, że wszystko jest ze mną w porządku, ale niestety przeceniłam moje możliwości. Skrzywiłam się z bólu, który przeszył całe moje ciało.
                - Prosiłam, żadnych gwałtownych ruchów - pielęgniarka przeszyła mnie wzrokiem i podeszła do kroplówki, stojącej przy łóżku - podam ci leki przeciwbólowe, powinny zaraz pomóc.
                - Dziękuję - wybełkotałam, ponieważ nie miałam siły nawet wypowiedzieć kilku słów.
                - Dzięki Bogu, Avery już wszystko w porządku - głos mamy był bardzo zatroskany. Na jej twarzy malowało się zmęczenie.
                Wiedziałam już, że znajduję się w szpitalu, ale dlaczego? Co się stało? Mam jedną wielką czarną dziurę, pamiętam, że byliśmy w domu Nory, a teraz jestem tutaj.
                - Co się stało? - spytałam ostatkiem sił mamy, a w tym momencie do sali wszedł tata.
                - Miałaś wypadek samochodowy kochanie - mama powiedziała z przejęciem.
                - Pamiętasz co się wydarzyło? - zapytał tata.
                Pokręciłam przecząco głową. Wypadek samochodowy? Ale jak, przecież ja nie mam prawa jazdy ani nawet samochodu. Miałam wrócić od Nory autobusem, ale zaraz, miałam wrócić z kimś. Ale z kim? Czarna dziura, nic nie pamiętam.
                - Ave, wszystko ok? - zapytał tata.
                Chciałam już pokiwać głową, gdy nagle przypomniałam sobie - Madison. Ona była ze mną. Ciśnienie mi gwałtownie podskoczyło i od razu chciałam wiedzieć co się z nią stało.
                - Madi... - powiedziałam, prawie bezgłośnie.
                - Spokojnie Ave, z Madison jest wszystko w porządku, ma tylko złamaną rękę. Już założyli jej gips. Przyjdzie do ciebie niedługo, kazałam jej iść do domu odpocząć, ponieważ siedziała przy tobie całą noc.
                - Całą noc? Jaki dzisiaj jest dzień? - zapytałam lekko zdezorientowana.
                - Poniedziałek kochanie - mama powiedziała łagodnie i pogłaskała mnie po głowie.
                - Ale jak to? - impreza u Nory skończyła się w niedziele nad ranem, to co ja robiłam przez resztę dnia? Co się ze mną działo?
                - Wczoraj z rana przywieźli cię tutaj, miałaś krwotok wewnętrzny i musieli cię operować.
                - Operować? - zapytałam i lekko syknęłam z bólu próbując podeprzeć się na łokciach.
                - Tak, ale już wszystko w porządku, były małe momenty grozy, ale teraz wszystko już jest w normie.
                - Jakie momenty grozy? - zapytałam z lekkim przerażeniem.
                - Twoje serce przestało bić na trzy minuty, byłaś w stanie tak zwanej śmierci klinicznej.
                Mama mówiła coś jeszcze, ale nie bardzo docierały do mnie jej słowa. Zaczęłam się zastanawiać nad tym co mi powiedziała - śmierć kliniczna. Kiedyś o tym słyszałam zanikają wszystkie widoczne oznaki życia organizmu między innymi bicie serca, akcja oddechowa, czy krążenie krwi.
                To znaczy, że przez trzy minuty byłam martwa. Było to dziwne uczucia, próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek z przed, po jak i z samego wypadku. Jak na razie udało mi się dojść do tego, że jechałam z Madi samochodem, ale kto kierował? Na pewno, ani nie ja, ani ona, więc kto?
                - Avery słyszysz mnie? - mama wyrwała mnie z zamyślenia. Nie wiedziałam, o czym mówiła. Pokiwałam głową na znak, że słyszę.
                - Dajmy jej trochę odpocząć - tata położył rękę na plecach mamy - miała za sobą dużo ciężkich wrażeń.
                - Dobrze - mama powiedziała w kierunku taty z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. Musiała tu siedzieć całą noc.
                 - Ktoś chce cię widzieć - tata powiedział otwierając drzwi.
                Lukas.
                Wszystko po woli do mnie wracało. To on kierował, jechaliśmy jego samochodem. Chciał nas odwieźć do domu.
                - Avery - Lukas wszedł do sali zamykając za rodzicami drzwi - jak się czujesz?
                - Już trochę lepiej - powiedziałam tylko lekko naginając prawdę - a co z tobą? Nic ci się nie stało?
                - Nie, tylko kilka siniaków - powiedział uśmiechając się do mnie.
                Byłam szczęśliwa, że ani Lukasowi, ani Madison nic się nie stało. Jednak zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że im prawie nic nie jest, a ja przez trzy minuty byłam martwa. I jak w ogóle doszło do wypadku?
                - Pamiętasz co się stało? - Lukas zadał mi pytanie, które już kilkakrotnie słyszałam i na pewno jeszcze nie raz usłyszę.
                - Pamiętam, że miałeś nas odwieźć do domu, a teraz jestem tutaj.
                - Nie pamiętasz jak szarpnęłaś kierownicą i wpadliśmy w poślizg?
                - Co? - nie wiedziałam o czym on mówi, przecież to niemożliwe.
                - Krzyknęłaś uważaj i szarpnęłaś kierownicą, później straciłem panowanie nad nią. Skręciliśmy na przeciwny pas, na którym jechał samochód. Uderzył w nas.
                - Ale to nie możliwe, po co miałam szarpać kierownicą? - nie mogłam sobie niczego przypomnieć, a jego wersja była bardzo dziwna.
                - Próbowałem wydostać cię z samochodu, ale cały czas powtarzałaś jedno imię...
                - Stiles - dokończyłam za niego.
                Wszystko stanęło mi przed oczami, jak bym była na filmie w kinie. Siedzę w samochodzie, Lukas obok, prowadzi, muzyka leci z radia. Nagle na drodze stanął on. Pojawił się znikąd. Stiles. Nie chciałam w niego wjechać , szarpnęłam kierownicą, żeby go ominąć. Jednak nawierzchnia była bardzo śliska i Lukas stracił panowanie nad kierownicą. Później już tylko huk i przeszywający całe ciało ból.
                - Pamiętam - powiedziałam cicho.
                Lukas coś powiedział, ale znowu moje myśli uciekły i nie dały mi się skupić na słowach.  Zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że moje dziwne urojenia doprowadziły mnie do takiego stanu. Leżę w szpitalu, cała poobijana i obolała, Powinnam komuś powiedzieć, może zgłosić się do specjalisty. Halucynacje nie są normalną rzeczą.
                - Ave? - Lukas zapytał z troską, a ja znowu nie miałam pojęcia o czym on mówił. Za dużo dzisiaj odlatywałam.
                - Tak? - spytałam.
                - Wszystko ok? - popatrzył na mnie jak bym była z kosmosu. Coś musiało być nie tak. Maszyna stojąca przy moim łóżku zaczęła piszczeć .
                - Tak - powiedziałam, ale poczułam coś dziwnego. Zrobiło mi się strasznie zimo i czułam jakbym nagle traciła przytomność - jednak chyba nie. Zawołaj pielęgniarkę.
                Lukas wybiegł z sali, a ja nie wiedziałam co się dzieje.  Sala była coraz dalej, a maszyna była coraz głośniejsza.


                Znowu odpływam. 

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział VII

        - Dziewczyny, wyłączcie ten telefon! - krzyknął zdecydowanie zaspanym głosem Colin. Poderwałam się nagle, nie wiedząc gdzie jestem i co się dzieje.  Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem u Nory, a mój telefon dzwoni na cały dom.
                - Sorki, już wyłączam - wygramoliłam się z łóżka i wyciszyłam telefon.
                - Dzięki - powiedział znacznie spokojniejszym tonem uśmiechając się do mnie, zdecydowanie jeszcze nieprzytomny i zamknął drzwi.
                Spojrzałam na zegarek, była dopiero siódma rano. Madison leżała z poduszką na głowie, Sky i Abby skulone pod kocem. Judite zwinięta w kokon po drugiej stronie łóżka, a Nora musiała się chyba obrazić na pościel, ponieważ jej poduszka, jak i kołdra leżały na ziemi. Zaczęłam się przez chwilę zastanawiać, gdzie rodzice Nory zamówili takie wielkie łóżko, które z pewnością było robione na zamówienie.
                Nie byłam pewna czy chce mi się jeszcze spać. Byłam bardzo spragniona, nie chcąc zbudzić dziewczyn wyszłam po cichu z pokoju, jednak jeżeli nie obudził ich mój telefon, to raczej nawet stado słoni nie byłoby w stanie ich poderwać o tak wczesnej porze w niedziele.
                Schodząc po schodach, usłyszałam jakieś dźwięki dobiegające z kuchni. Nie byłam pewna co mam zrobić, mądrzejszym rozwiązaniem byłoby obudzić chłopaków i zejść z nimi, ale moja ciekawość wzięła górę. Zeszłam lekko się skradając, ciągle mając nadzieję, że to tylko kot Nory - Puszek. Większość czasu spędza na dworze, ale wiem, że czasami mama Nory wpuszcza go do środka.
                - Nie śpisz już? - zapytał znienacka Lukas, a ja podskoczyłam do góry ze strachu.
 Stał przy kuchence i zalewał sobie herbatę.  Na blacie leżało zaczęte opakowanie ciasteczek.
                - Matko, jak ty mnie przestraszyłeś - powiedziałam siadając przy barku na przeciwko niego - myślałam, że to złodziej, albo kot.
                Z dwojga złego nie wiem chyba wybrałabym złodzieja. Strasznie boję się zwierząt, a w szczególności kotów.
                - Nie, to tylko ja - zaśmiał się - chcesz herbaty? Mam nadzieję, że Nora się nie obrazi, że przeszukałem pół kuchni w poszukiwaniu szklanki i herbaty.
                - Tak, poproszę - powiedziałam uśmiechając się - nie przejmuj się, Nora zawsze chce, żeby jej goście czuli się jak u siebie.
                - To dobrze - powiedział wyjmując drugą szklankę i wyłączając czajnik, który zaczął wyć w niebogłosy.
                Lukas zalał herbatę i podał mi pudełko ciasteczek.
                - Może się skusisz - powiedział wyciągając pudełko do mnie - znalazłem koło herbaty. Na szczęście było chyba z pięć opakowań i Nora może się nie zorientuję, że jednego brakuje.
                - Nie dziękuję, chyba po wczorajszym wieczorze mam dosyć ciasteczek - zaśmiałam się, pomimo, iż wiedziałam , że Lukas nie ma pojęcia co się wczoraj stało.
                - Ok, będzie kilka sztuk więcej dla mnie - odparł biorąc jedno ciasteczko do buzi.
                - Cierpisz na bezsenność? - spytałam wsypując drugą łyżeczkę cukru do szklanki.
                - Mógłbym zapytać o to samo - zaśmiał się biorąc łyk herbaty - nie, a tak na poważnie to nie lubię wylegiwać się w łóżku, zawsze wstaję około szóstej.
                - Nawet w weekendy? - spytałam z lekkim niedowierzaniem.
                - Tak, zawsze jest dużo rzeczy w domu do zrobienia.
                - Szczerze to chyba jeszcze nie spotkałam osoby, które nie lubi spać i się wylegiwać w łóżku w weekendy i czasie wolnym.
                - A ty dzisiaj dlaczego jesteś takim rannym ptaszkiem? - spytał zjadając drugie ciasteczko.
                - Niechcący musiałam włączyć wczoraj budzik w telefonie, a później chciałam się czegoś napić - powiedziałam biorąc spory łyk ciepłego napoju. - A jak ci się podobało ognisko w środku zimy o dwunastej w nocy?
                - Powiem ci, że nie sądziłem, że ktoś wpadnie na takie coś, ale podobało mi się.
                - Takie zwariowane rzeczy tylko u nas - powiedziałam.
                Dopiero teraz zorientowałam się, że Lukas ma na sobie swoją koszulkę i już jest całkowicie sucha. Zrobiło mi się głupio, gdy przypomniałam sobie jak wczoraj wylałam na niego cały wazon z wodą. Jest ze mną coraz gorzej. Halucynacje stają się coraz bardziej realne i nie umiem nad nimi panować.
                - Lukas chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wczoraj - powiedziałam, czując jak moje policzki robią się czerwone.
                - Avery, nie ma sprawy - powiedział uśmiechając się do mnie serdecznie - przydał mi się zimny prysznic. Szkoda, że biedne kwiatki musiały się poświęcić.
                Lukas zaczął się śmiać, a ja nie mogłam się powstrzymać i dołączyłam do niego.
                - A tak zmieniając trochę temat, mogę prosić cię o pomoc?
                - Pewnie, o co chodzi? - spytałam odstawiając szklankę do zlewu.
                - Jutro jest mój pierwszy dzień w Snowbridge Hills High School.
                - Będziesz chodził do naszej szkoły? - zapytałam lekko zdziwiona, ale nie zastanawiałam się wcześniej, gdzie się uczy. Jak dotąd niewiele wiedziałam o tym chłopaku.
                - Tak, zwolniło się jedno miejsce i przyjęli moje podanie - powiedział wstając i odstawiając naczynia do zlewu.
                - Gdzie się wcześniej uczyłeś? - byłam ciekawa, ponieważ od dwóch miesięcy mieszka już w naszym mieście, a dopiero teraz przenosi się do nas.
                - Uczyłem się w domu,  mama nigdy nie chciała, żebym uczył się w szkole.
                - Naprawdę? - byłam zdziwiona, ponieważ nie słyszałam jeszcze o kimś, kto przez całe życie uczył się w domu i nigdy nie był w szkole.
                - Tak, wiem, że to trochę dziwne, ale mama bała się o mnie i uważała, że więcej nauczę się w domu.
                - Dlaczego zmieniła zdanie?
                - Nie zmieniła, ale ja się uparłem, że ostatnie półtora roku chcę chodzić do prawdziwej szkoły, chcę mieć znajomych, z którymi będę mógł wyjść na imprezę. Miałem dość nauki w domu.
                - Trochę ci się nie dziwię, ja bym chyba tak nie mogła. Za dużo się dzieje w szkole, żeby po prostu siedzieć w domu - zaczęłam zmywać naczynia, żeby nie zostawić po sobie żadnego śladu. - Dlaczego wybrałeś akurat Snowbridge Hills High School?
                - Jest niedaleko mojego nowego domu, a po za tym ma całkiem dobre opinie. Cieszyłem się jak przyjęli moje papiery w ciągu roku szkolnego.
                - Z własnego doświadczenia mogę ci powiedzieć, że szkoła jest naprawdę dobra i jest wielu miłych nauczycieli. Z przyjemnością cię jutro po niej oprowadzę - powiedziałam, uśmiechając się do niego przyjaźnie wycierając ręce i zakręcając wodę.
                Lukas zebrał okruszki, które zostawiliśmy na blacie i schował ciasteczka na miejsce.
                - Budzimy resztę? - spytał, a ja spojrzałam na zegarek. Była ósma piętnaście, ale nie chciałam budzić jeszcze dziewczyn, przyda im się trochę snu, szczególnie po tym jak wczoraj zabalowały.
                - Dajmy im jeszcze trochę czasu. I tak będą nie do życia. Może obejrzymy jakiś film czy coś? - spytałam, nie chcąc się mu jakoś narzucać, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy niż telewizja.
                - Czemu nie i tak reszta sama prędko nie wstanie.
                Przeszliśmy do salonu, w którym wisiał duży telewizor, a pod ścianą stał regał pełen płyt z filmami. Nora miała naprawdę sporą kolekcję. Nie byłam pewna jakie filmy lubi Lukas i nie chciałam sama decydować.
                - Wybierzesz coś? Jest spory wybór, a ja nie umiem się szybko zdecydować - uśmiecham się do niego i wskazuje półkę z filmami.
                 Po chwili Lukas wyjął z półki jedną płytę i wsadził ją do odtwarzacza. Nie byłam pewna jaki film wybrał, ale cieszyłam się, że to nie ja muszę podejmować tej decyzji.
                Film był bardzo wciągający i zanim się obejrzałam było już po dziesiątej. Widziałam, że Lukasa ten film też porwał, pomimo iż nie oglądał go pierwszy raz tak jak ja.
                Usłyszałam śmiech i ujrzałam dziewczyny wchodzące do salonu.
                - Ci już od rana balują - Judite zaśmiała się.
                - Oj tam od razu balują - zaśmiał się Lukas - przynajmniej nie wylegujemy się jak inni - powiedział wskazując lekko głową w stronę wchodzących chłopaków.
                - Jesteście głodni? - spytała Nora, gdy wszyscy zajęli miejsca koło nas na sofie i fotelach.
                - Trochę tak - powiedział Issac biorąc Judite na kolana.
                - Ty zawsze jesteś głodny - Judite klepnęła lekko Issaca w ramię - ale ja też bym coś zjadła.
                - Avery pomożesz mi? - Nora spojrzała na mnie uśmiechając się.
                - Tak - powiedziałam wstając i uśmiechając się do niej.
                Obydwie poszłyśmy do kuchni, a reszta towarzystwa wybierała w salonie kolejny film. Nora wyjęła z szafki chleb i talerzyki, ja zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu masła i wędliny. W ciszy smarowałam kromki chleba, a Nora włączyła czajnik z wodą, jednak wiedziałam, że coś ją nurtowało. Jej dziwne spojrzenie ją wydało.
                - Coś nie tak?- zapytałam, ponieważ już nie mogłam wytrzymać tej dziwnej sytuacji. Nora zawsze jest bardzo rozgadana i wesoła, niezależnie od sytuacji, a teraz jest coś nie tak.
                - Nie dlaczego? - powiedziała myśląc, że odpuszczę.
                - Nora? - zapytałam, nie dając za wygraną.
Odłożyła puszkę z herbatą i przez chwilę patrzyła na mnie nic nie mówiąc.
                - Dobra - zaczęła, a ja trochę się przeraziłam - co zaszło dzisiaj między tobą a Lukasem?
                - Co? - nie byłam pewna o co pyta i o co mnie podejrzewa. Oglądaliśmy tylko film i piliśmy herbatę, ale nie bardzo wiedziałam, o czym myśli Nora - wspólna herbata i film, a dlaczego jesteś taka poważna?
                - Na dole byliście pierwsi i nie jestem pewna, tak sam na sam może się wiele wydarzyć.
                Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Byłam wdzięczna Norze, że się o mnie martwi, ale teraz nie miała najmniejszego powodu. Nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby w jakikolwiek sposób wykorzystać taką sytuację.
                - Spokojnie, Lukas nie mógł spać, a mnie obudził budzik, później wypiliśmy ci trochę herbaty i zjedliśmy kilka ciasteczek, ale możesz być spokojna, te były chyba bez dodatków - zaśmiałam się, a Nora trochę się rozchmurzyła - nie chcieliśmy was tak wcześnie budzić i włączyliśmy sobie jeden z filmów z twojej kolekcji. Trochę zachowywaliśmy się jak u siebie, ale mam nadzieje, że nie masz nam za złe.
                - No co ty, Ave ulżyło mi trochę. Nie wiem dlaczego, ale trochę się zlękłam, jak was zobaczyłam razem na kanapie w salonie. Dobra, a tak zmieniając temat myślałaś już nad tym projektem z biologii? Robimy to w grupach?
                - Tak, niezła zmiana tematu Nora - zaśmiałam się lekko - nie, jeszcze nie myślałam nad nim, ale mamy jeszcze chyba dwa tygodnie, zdążymy.
                - Ave, nie obraź się na mnie, ale traktuje was jak siostry, których nigdy nie miałam i martwię się o was.
                Obeszłam wysepkę na środku kuchni i przytuliłam Norę. Znałyśmy się już szmat czasu i też traktowałam ją jak siostrę, wszystkie traktowałam jak siostry i cieszyłam się, że mam kogoś, komu zawsze mogę się wygadać i kto mnie zawsze pocieszy.
                Dokończyłyśmy robienie kanapek i wielki dzbanek herbaty i zaniosłyśmy wszystko do salonu.
                Dwa filmy później i kolejny dzbanek herbaty wszyscy zaczęli się zbierać. Lukas zaoferował, że może podwieźć mnie i Madison do domu, zgodziłam się, ponieważ nie miałam siły tłuc się w sukience na przystanek autobusowy.
                Przez pierwsze dziesięć minut jechaliśmy w całkowitej ciszy. Dopiero Madi zapytała się z tylnego siedzenia czy możemy włączyć radio. Lukas wybrał stacje i na cały samochód rozbrzmiała jedna z piosenek Coldplay. Bardzo lubiłam ten zespół.
                Lukas zaczął nucić słowa piosenki, a Madi mu wtórowała. Droga leciała nam naprawdę szybko, aż nagle ujrzałam sylwetkę, która dosłownie wybiegła nam przed maskę.
                -Uważaj! - krzyknęłam do Lukasa i szarpnęłam kierownicą, żebyśmy nie wpadli na osobę na drodze.
                Samochód gwałtownie skręcił w lewo, a Lukas stracił nad nim panowanie. Było bardzo ślisko, a z przeciwka jechał samochód.  Przez ten jeden moment całe życie przeleciało mi przed oczami. Wszystko działo się w zawrotnym tempie. Lukas cały czas próbował odzyskać panowanie nad kierownicą, ale bez skutku. Samochód z dużą prędkością, ślizgał się na drugi pas ruchu i nikt nie był w stanie tego powstrzymać.
                Poczułam gwałtowne szarpnięcie w przód i przeszywający ból głowy. Samochód uderzył z dużą siłą i wielkim hukiem. Nie wiedziałam nawet w co, bo przednia szyba rozsypała się w drobny mak. Zapadła ciemność.
                - Avery! wszystko ok? - słyszałam głos Madi, ale był coraz dalej. Głos był coraz słabszy, a ja czułam, że odpływam.

                Ciemność.