Przeszywające
zimo i dziwnie oślepiające światło. Nie do końca wiedziałam co się dzieje, ale
byłam na wielkiej polanie. Polanie, na której często bywałam z dziadkami w
dzieciństwie. W oddali widziałam kilka szczytów górskich, na które zawsze chciałam
się wspiąć. Tuż koło mnie była woda, nie byłam pewna, czy jest to rzeka, czy
tylko jezioro, ponieważ było w niej coś dziwnego. Woda stykała się na
horyzoncie z błękitnym niebem, zacierając granice między sobą, co dawało
złudzenie, jakby była to jedna, wielka lazurowa plama, bez żadnych linii
podziału. Nade mną było piękne słońce, którego rozgrzane promienie odbijały się
w wodzie. Pomimo to miałam gęsią skórkę i nie wiedziałam, dlaczego jest w sukni
balowej, której wcześniej nie widziałam na oczy. Wszystko było za lekką mgłą,
jakby to był sen.
Byłam
zdezorientowana co ja tu robię i dlaczego tutaj jestem, właściwie to gdzie ja
jestem? To miejsce było jakby znajome, ale z drugiej strony całkiem obce. Jedyne
co pamiętam to, gdy wsiadaliśmy do samochodu Lukasa. Dlaczego u licha nagle
znalazłam się na jakieś opuszczonej polanie? I dlaczego tu jest tak strasznie
zimno?
Zaczęłam
się rozglądać, ale nagle tuż przede mną, znikąd wyrosła postać. W pierwszej
chwili się przestraszyłam, ponieważ ta osoba nie miała twarzy. Zamiast niej
była jedna, wielka, czarna, rozmyta plama. Chciałam krzyknąć, ale mój głos
ugrzązł mi w gardle i nie byłam wstanie wypowiedzieć, ani wykrzyczeć żadnego
słowa.
Wszystko
powoli traciło swój sens. Nie żeby od początku go miał, ale to wszystko było
coraz dziwniejsze. Byłam przekonana, że to jakiś pokręcony sen, ale nie
pamiętam, żebym się kładła. Nie pamiętam niczego. Czułam się jak w ukrytej
kamerze, nie miałam tylko pojęcia, jak ja się tu znalazłam?
Z każdą
sekundą oblicze postaci przede mną, stawało się coraz bardziej wyraźne. Z
czarnej plamy wyłoniły się rysy ludzkiej twarzy.
Stałam
jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć, gdy nagle rozpoznałam postać.
Wiedziałam, że to jest to jedno z marzeń sennych, które wygląda bardzo
realistycznie. Miałam przed sobą Stilesa, który parzył na mnie swoimi, wielkimi
brązowymi oczami. Wyglądał tak, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale uporczywie
milczał.
- Gdzie
jesteśmy? - z trudem zadałam to pytanie. Miałam ich więcej, ale tylko to byłam
wstanie wypowiedzieć na głos.
Niestety
Stiles pokręcił przecząco głową i nie miał chyba zamiaru mi odpowiadać. Po
chwili wyciągnął do mnie rękę i chciał chyba, żebym poszła za nim. Jednak z
każdym jego krokiem rozpływał się jak mgła. Patrzyłam jak po paru sekundach zastała
już tylko szara smuga.
Zaczęłam
się rozglądać dookoła, ale piękna polana zmieniła się w zgliszcza, jakby po
niej przeszedł wielki ogień. Czysta woda z jeziora zamieniła się w czarne,
śmierdzące bagno.
Ten
dziwny sen zaczął zamieniać się w przerażający koszmar, z którego nie
wiedziałam, jak mam się wydostać.
Zaczęłam
biec, co sił w nogach. Nie byłam pewna przed czym uciekam, ale gdy tylko
odzyskałam czucie w nogach, musiałam coś z tym zrobić. Mój wewnętrzny głos
podpowiadał mi, że to jest najrozsądniejsza rzecz w tej chwili.
Nie
zauważyłam, gdy nagle wbiegłam do ciemnego lasu, który wyglądał przerażająco.
Wszędzie były bardzo wysokie drzewa, które nie przepuszczały promieni
słonecznych. W oddali było słychać pukanie dzięcioła i odgłosy dzikiego
zwierzęcia za krzakami. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale nagle
potknęłam się o konar wystający z gleby. Runęłam na ziemie jak długa. Nie
mogłam się podnieść, a coś czyhało niedaleko mnie. Czułam na sobie parę oczu
przyglądającą mi się z krzaków. Byłam przygotowana na najgorsze. Zasłoniłam
rękami głowę i czekałam na atak. Jednak ku mojemu zaskoczeniu z krzaków zamiast
wielkiego, dzikiego zwierzęcia wyszedł mały, biały ptak.
Całkowicie
zbita z tropu z wielkim trudem podniosłam się z ziemi. Ptak nie ruszał się, był
cały czas w jednym miejscu. Nie wiedziałam co mam zrobić, ani czego mam się
spodziewać. Najmądrzejszym pomysłem byłoby uciekać stamtąd jak najdalej, ponieważ w tych
krzakach może czaić się coś więcej niż tylko mały, przeuroczy ptaszek, ale nie
mogłam. Coś ciągnęło mnie w jego stronę. Chciałam go tylko podnieść i
pogłaskać, jednak gdy zrobiłam krok w jego stronę on przestraszył się i
odleciał. Zostało po nim tylko piórko. Zwyczajne białe pióro, ale miałam
nieodparte wrażenie, że jest w nim coś wyjątkowego i na pewno gdzieś już
widziałam identyczne, tylko nie mogłam przypomnieć sobie gdzie.
Nagle poczułam
ogromny ból przeszywający całe moje ciało. Nie wiedziałam co się dzieje, ale
chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Nie byłam w stanie utrzymać
się na nogach. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś mi pomógł, ale mój głos zawiódł
mnie ponownie. Poza tym na tej polanie nie było żywej duszy i krzyczenie było
bezcelowe.
-
Avery, słyszysz mnie? - głos dobiegał do mnie z daleka, z bardzo daleka. Nie
miałam siły podnieść powiek, żeby zobaczyć skąd dobiega ten dźwięk. Musiałam
stracić na chwilę przytomność, ale ból nie ustępował.
-
Avery, słyszysz mnie? - głos powtórzył pytanie, tylko znacznie głośniej. Mój
ból głowy nasilał się z każdą sekundą, a wiedziałam, że głos nie da za wygraną.
Przezwyciężając ból lekko pokiwałam głową. Ostatkiem sił starałam się otworzyć
oczy. Przy drugiej próbie udało mi się, jednak nie trwało to zbyt długo.
Światła w pomieszczeniu, w którym się znalazłam oślepiły mnie i zmusiły do
ponownego zamknięcia powiek.
- Chyba
otworzyła oczy! - ktoś powiedział z wielkim entuzjazmem. Głos był znajomy, ale
niestety nie byłam w stanie stwierdzić do kogo należy.
Ponowiłam
próbę podniesienia niewiarygodnie ciężkich powiek, tym razem z większym
skutkiem. Światło za drugim razem nie zaskoczyło mnie tak bardzo i moje oczy
powoli się do niego przyzwyczajały. Gdy z konturów, które ujrzałam za pierwszym
razem zaczęły wyłaniać się postacie przypominające ludzi. Zauważyłam mężczyznę
w białym kitlu i kilka kobiet w białych strojach. Wszyscy krążyli wokół łóżka,
na którym leżałam. Próbowałam sobie przypomnieć jak ja się tu znalazłam i co
się ze mną działo, ale bez rezultatów.
-
Avery? Jesteś w szpitalu, już wszystko w porządku - lekarz, który stał nade mną
zaczął mi świecić latarką po oczach.
-
Odruchy prawidłowe - powiedział w stronę pielęgniarki, a ta zapisała coś na
kartce - możecie poprosić rodzinę.
Lekko
obróciłam głowę w kierunku drzwi, którymi wyszła jedna z pielęgniarek, a za nią
lekarz jednak ból był zbyt duży i wróciłam do pierwotnej pozycji.
-
Spokojnie, nie rób gwałtownych ruchów - pielęgniarka poprawiła mi poduszkę.
-
Avery! Jak się czujesz? - poznałam ten głos - mama
-
Dobrze - pokiwałam lekko głową i chciałam się podnieść na łokciach, żeby
pokazać, że wszystko jest ze mną w porządku, ale niestety przeceniłam moje
możliwości. Skrzywiłam się z bólu, który przeszył całe moje ciało.
-
Prosiłam, żadnych gwałtownych ruchów - pielęgniarka przeszyła mnie wzrokiem i
podeszła do kroplówki, stojącej przy łóżku - podam ci leki przeciwbólowe,
powinny zaraz pomóc.
-
Dziękuję - wybełkotałam, ponieważ nie miałam siły nawet wypowiedzieć kilku
słów.
-
Dzięki Bogu, Avery już wszystko w porządku - głos mamy był bardzo zatroskany.
Na jej twarzy malowało się zmęczenie.
Wiedziałam
już, że znajduję się w szpitalu, ale dlaczego? Co się stało? Mam jedną wielką
czarną dziurę, pamiętam, że byliśmy w domu Nory, a teraz jestem tutaj.
- Co
się stało? - spytałam ostatkiem sił mamy, a w tym momencie do sali wszedł tata.
-
Miałaś wypadek samochodowy kochanie - mama powiedziała z przejęciem.
-
Pamiętasz co się wydarzyło? - zapytał tata.
Pokręciłam
przecząco głową. Wypadek samochodowy? Ale jak, przecież ja nie mam prawa jazdy
ani nawet samochodu. Miałam wrócić od Nory autobusem, ale zaraz, miałam wrócić
z kimś. Ale z kim? Czarna dziura, nic nie pamiętam.
- Ave,
wszystko ok? - zapytał tata.
Chciałam
już pokiwać głową, gdy nagle przypomniałam sobie - Madison. Ona była ze mną.
Ciśnienie mi gwałtownie podskoczyło i od razu chciałam wiedzieć co się z nią
stało.
-
Madi... - powiedziałam, prawie bezgłośnie.
-
Spokojnie Ave, z Madison jest wszystko w porządku, ma tylko złamaną rękę. Już
założyli jej gips. Przyjdzie do ciebie niedługo, kazałam jej iść do domu
odpocząć, ponieważ siedziała przy tobie całą noc.
- Całą noc?
Jaki dzisiaj jest dzień? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- Poniedziałek
kochanie - mama powiedziała łagodnie i pogłaskała mnie po głowie.
- Ale
jak to? - impreza u Nory skończyła się w niedziele nad ranem, to co ja robiłam
przez resztę dnia? Co się ze mną działo?
-
Wczoraj z rana przywieźli cię tutaj, miałaś krwotok wewnętrzny i musieli cię
operować.
-
Operować? - zapytałam i lekko syknęłam z bólu próbując podeprzeć się na łokciach.
- Tak,
ale już wszystko w porządku, były małe momenty grozy, ale teraz wszystko już
jest w normie.
- Jakie
momenty grozy? - zapytałam z lekkim przerażeniem.
- Twoje
serce przestało bić na trzy minuty, byłaś w stanie tak zwanej śmierci
klinicznej.
Mama
mówiła coś jeszcze, ale nie bardzo docierały do mnie jej słowa. Zaczęłam się
zastanawiać nad tym co mi powiedziała - śmierć kliniczna. Kiedyś o tym
słyszałam zanikają wszystkie widoczne oznaki życia organizmu między innymi
bicie serca, akcja oddechowa, czy krążenie krwi.
To
znaczy, że przez trzy minuty byłam martwa. Było to dziwne uczucia, próbowałam
sobie przypomnieć cokolwiek z przed, po jak i z samego wypadku. Jak na razie
udało mi się dojść do tego, że jechałam z Madi samochodem, ale kto kierował? Na
pewno, ani nie ja, ani ona, więc kto?
- Avery
słyszysz mnie? - mama wyrwała mnie z zamyślenia. Nie wiedziałam, o czym mówiła.
Pokiwałam głową na znak, że słyszę.
- Dajmy
jej trochę odpocząć - tata położył rękę na plecach mamy - miała za sobą dużo
ciężkich wrażeń.
-
Dobrze - mama powiedziała w kierunku taty z wyraźnym zmęczeniem na twarzy.
Musiała tu siedzieć całą noc.
- Ktoś chce cię widzieć - tata powiedział
otwierając drzwi.
Lukas.
Wszystko
po woli do mnie wracało. To on kierował, jechaliśmy jego samochodem. Chciał nas
odwieźć do domu.
- Avery
- Lukas wszedł do sali zamykając za rodzicami drzwi - jak się czujesz?
- Już
trochę lepiej - powiedziałam tylko lekko naginając prawdę - a co z tobą? Nic ci
się nie stało?
- Nie,
tylko kilka siniaków - powiedział uśmiechając się do mnie.
Byłam
szczęśliwa, że ani Lukasowi, ani Madison nic się nie stało. Jednak zaczęłam się
zastanawiać jak to możliwe, że im prawie nic nie jest, a ja przez trzy minuty
byłam martwa. I jak w ogóle doszło do wypadku?
-
Pamiętasz co się stało? - Lukas zadał mi pytanie, które już kilkakrotnie
słyszałam i na pewno jeszcze nie raz usłyszę.
-
Pamiętam, że miałeś nas odwieźć do domu, a teraz jestem tutaj.
- Nie
pamiętasz jak szarpnęłaś kierownicą i wpadliśmy w poślizg?
- Co? -
nie wiedziałam o czym on mówi, przecież to niemożliwe.
-
Krzyknęłaś uważaj i szarpnęłaś kierownicą, później straciłem panowanie nad nią.
Skręciliśmy na przeciwny pas, na którym jechał samochód. Uderzył w nas.
- Ale
to nie możliwe, po co miałam szarpać kierownicą? - nie mogłam sobie niczego
przypomnieć, a jego wersja była bardzo dziwna.
-
Próbowałem wydostać cię z samochodu, ale cały czas powtarzałaś jedno imię...
-
Stiles - dokończyłam za niego.
Wszystko
stanęło mi przed oczami, jak bym była na filmie w kinie. Siedzę w samochodzie,
Lukas obok, prowadzi, muzyka leci z radia. Nagle na drodze stanął on. Pojawił
się znikąd. Stiles. Nie chciałam w niego wjechać , szarpnęłam kierownicą, żeby
go ominąć. Jednak nawierzchnia była bardzo śliska i Lukas stracił panowanie nad
kierownicą. Później już tylko huk i przeszywający całe ciało ból.
-
Pamiętam - powiedziałam cicho.
Lukas
coś powiedział, ale znowu moje myśli uciekły i nie dały mi się skupić na
słowach. Zaczęłam się zastanawiać jak to
możliwe, że moje dziwne urojenia doprowadziły mnie do takiego stanu. Leżę w
szpitalu, cała poobijana i obolała, Powinnam komuś powiedzieć, może zgłosić się
do specjalisty. Halucynacje nie są normalną rzeczą.
- Ave?
- Lukas zapytał z troską, a ja znowu nie miałam pojęcia o czym on mówił. Za
dużo dzisiaj odlatywałam.
- Tak?
- spytałam.
-
Wszystko ok? - popatrzył na mnie jak bym była z kosmosu. Coś musiało być nie
tak. Maszyna stojąca przy moim łóżku zaczęła piszczeć .
- Tak -
powiedziałam, ale poczułam coś dziwnego. Zrobiło mi się strasznie zimo i czułam
jakbym nagle traciła przytomność - jednak chyba nie. Zawołaj pielęgniarkę.
Lukas
wybiegł z sali, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Sala była coraz dalej, a maszyna była coraz głośniejsza.
Znowu
odpływam.